Trylogia żydowska – część III
Świadectwa


Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat.

W Stępinie, gdzieś w górnej części, trochę między lasami mieszkał pan Józef [*] wraz z żoną i gromadką małych dzieci. Chatę mieli nędzną i klepali biedę. Kilkadziesiąt metrów poniżej domu przebiegał wąwóz, który znalazł się na trasie ucieczki kilkuosobowej żydowskiej rodziny. Skąd pochodzili, dokąd zmierzali? – tego już nikt nie wie. Zapewne był jednym z wielu na trasie ucieczki donikąd. Zwrócili się do pana Józefa o pomoc żywnościową dla siebie oraz swoich dzieci. Byli biedni lub wydali wszystko na swą wcześniejszą ucieczkę i jedyne, co mogli ofiarować za pomoc był kupon materiału. Pomoc otrzymali, lecz o ich pobycie w wąwozie dowiedział się pewien osobnik i doniósł na posterunek we Frysztaku.



Dominikus wezwał posiłki z Wiśniowej i późnym popołudniem pochwycił ukrywających się
w wąwozie Żydów. Przyprowadzono ich do Józefa, rozpoczęło się bicie. Ten tłumaczył się, że to tylko były trzy dni, że tylko ten kupon ... Żyd tłumaczenia nie miał żadnego. Bito go, by powiedział, gdzie ma ukryte złoto, gdzie ukrywają się inni. Płacz dzieci przeszkadzał
w przesłuchaniu. Padła komenda: schießen! Po śmierci dzieci matka rzuciła się do ucieczki biegnąc w kierunku wąwozu, i chociaż było już ciemnawo, kule dosięgły ją kilkanaście metrów od upragnionego lasu.


Józef musiał przynieść zastrzeloną na własnych ramionach. Chwilę później zginął i ojciec, zaś ich kości spoczywają gdzieś w pobliżu.
Józef trafił na komisariat we Frysztaku. Ocalenie zawdzięcza komendantowi posterunku, który uprosił Dominikusa – że tyle małych dzieci, że ugłodnieją. Wrócił żywy do domu.
Co otrzymał donosiciel? Pewnie tylko satysfakcję.

+++++++++

Piotr mieszkał na Gliniku. Dom miał niebogaty, w domu młoda żona i małe dzieci. Za górką był las i wąwóz, w wąwozie ziemianka, w ziemiance rodzina Żydów. Piotr pomagał dokarmiając i wyposażając w ubranie. Czy brał za to gratyfikację, czy robił to z wrażliwości serca – nie wiadomo. W każdym razie ryzykował nielicho i być może nalegał, by Żydzi szukali sobie jakiegoś bezpieczniejszego miejsca. Żyd zaproponował interes: dowód osobisty Piotra, z którym będą mogli przemieszczać się bezpieczniej za złoty zegarek. Dobito targu. Czy to mogło się udać? Może i mogło, lecz ktoś zauważył ukrywających się i frysztacka ekipa zgarnęła ich wczesnym popołudniem. Przeszukanie skończyło się znalezieniem dokumentu i pytaniem: kto to jest Piotr? Jeden z towarzyszących policjantów odpowiedział: No, mieszka tu za górką. Dominikus grzecznie zapukał i poprosił: Ausweis, bitte. Piotr udał, że szuka, że pewnie zgubił, a wtedy gestapowiec wyciągnął z kieszeni dokument i zrobiło się nieprzyjemnie.



Piotr miał jeszcze wtedy trzy krowy, a Dominikus miał znajomą [ponoć kochankę] w Gogołowie. Za pośrednictwem policjanta zaproponował układ: jutro Piotr zaprowadzi krowę do Gogołowa i sprawa ucichnie. Ale Piotr uparł się: zgubiłem dowód, nie dam krowy. Nie pomogły nalegania policjanta i żony. Wieczorem Piotr był już na gestapo w Jaśle, gdzie lizał wilgoć ze ścian, dwa tygodnie później trafił do Oświęcimia. Miał szczęście w nieszczęściu. Robił drewniane chodaki, a szefem warsztatu był życzliwy mu Niemiec, który go dokarmiał
i ochraniał – dzięki niemu przeżył.


Później był obóz Sachsenchausen, później kolumna marszowa, gdy ewakuowano obóz, ucieczka ochrony, zagarnięcie przez Rosjan i długi powrót do domu. Nie było domu, bo spłonął, nie było krów, bo zabrali Niemcy lub zjedli wiecznie głodni Rosjanie, była wiernie czekająca żona, która zdążyła wyjechać na Ziemie Odzyskane ... i pewnie zarośnięty kopczyk gdzieś w pobliżu.
Do końca swoich dni Piotr żałował, że nie dał wtedy tej krowy.

+++++++++

Jan mieszkał w jednej z okolicznych miejscowości. Miał solidny dom, taki, na strychu którego było nie tylko siano. Sąsiadami byli bogaci Żydzi, z którymi żyli w dobrosąsiedzkich stosunkach. Przed wybuchem wojny jedna z córek sąsiada wyjechała do Ameryki - ta ocalała, drugą na poddaszu, za fałszywą ścianą frontową [tzw. facjatem] ukrył Jan.




Mieszkała przez długi czas, była bezpieczna, była młoda i ładna. Czy opłacała swój pobyt?
- zapewnie tak, bo gospodyni karmiła ją przez te długie miesiące. Czym płaciła gospodarzowi? – pewnie się domyślacie. Czy żona wiedziała o tym układzie, nie wiemy, ale gdy ukrywającej się zaczął rosnąć brzuch wybuchł domowy skandal i obawa przed konsekwencjami wzięła górę. Rozwiązanie nie mogło być korzystne dla żadnej ze stron. Żona udała się na posterunek i doniosła na samą siebie.


Żydówkę w zaawansowanej ciąży popędzili do Frysztaka, zaś żonę Jana zabrano do Szebni, skąd po dwóch miesiącach wróciła do domu. Młodą kobietę Dominikus nie chciał rozstrzeliwać na miejscu i zabrano ją do Jasła.
Czy można było uczynić inaczej?

+++++++++

Gdy słuchamy takich opowieści, rodzi się pytanie: jak ja postąpiłbym w takiej sytuacji? Czy naraziłbym życie swoje
i bliskich, czy wyciągnąłbym pomocną dłoń do bliźniego, choćby nielubianego Żyda, w czasach, gdy powiedzenie "Ty Żydzie" było obelgą?
Byli tacy, którzy pozostali ludźmi w czasach pogardy, o czym świadczy lista 6620 polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, z których wielu zapłaciło cenę najwyższą. Byli tacy, który pomocy udzielali, choć na tej liście się nie znaleźli – cisi, bezimienni. Byli tacy, którzy ulegli presji lub obawie, cofnęli się, byli obojętni - i ich można zrozumieć. Ale byli i tacy, którzy zachowali się podle. I takim postępkom nie możemy zaprzeczyć.

Niech opowieści naszych przodków nie zaginą. Dopóki trwa pamięć o człowieku, trwa człowiek, a historia jest najlepszą nauczycielką życia.

Szukajmy więc opowieści o umarłych wśród żywych, bo ich czas jest już krótki.

=============================================

Opracowano w oparciu o wspomnienia żyjących jeszcze mieszkańców naszej miejscowości oraz materiały ogólnodostępne.
WS

[*] – imiona zostały zmienione


Copyright: D&W Salamon. Cieszyna 2016