Lekcja historii
Patriotyzm prostych ludzi


Urodziłam się, gdy w moim kraju dokonywały się wielkie przemiany ustrojowe, nadchodził nowy czas. Obcym
i wszechobecnym językiem w szkołach był język rosyjski (którego niewiele pamiętam, a szkoda). Od wczesnych lat dziecięcych na lekcjach mówiono mi - tak jak i obecnym uczniom - o patriotyzmie i historii Polski.




Po powrocie ze szkoły, jak w każdej wiejskiej rodzinie, obowiązkowa była praca w polu.
Ale jednym z najwspanialszych wspomnień z dzieciństwa, były rozmowy z babcią.
Odbywały się one zazwyczaj wieczorem i często dotyczyły wspomnień o pradziadkach. Dzięki opowieściom babci poznawaliśmy losy naszych przodków, to ona była nauczycielką rodowej historii.


Szczególnie zapamiętałam historię pradziadka Józefa. W czasie wojny służył w wojsku jako ułan. Wiązało się to z jego pasją – kochał konie, hodował je i umiał się z nimi obchodzić. Dziadek był adiutantem hrabiego Mycielskiego (znam tylko jego nazwisko). Jednym z codziennych obowiązków wykonywanych przez pradziadka było codzienne "oporządzenie" koni. Kontrola jakości tych zabiegów wyglądała tak: oficer białą chusteczką przeciągał po grzbiecie konia i nie mógł na niej znaleźć się ślad sierści. Konie ułanów były zadbane i traktowane jak przyjaciele. Pradziadek w rozmowach z bliskimi potwierdził prawdziwość słów piosenki, która mówiła o tym, jak „konik nóżką zakopuje”. Był naocznym świadkiem, gdy koń po walce przyciągnął za kołnierz jeźdźca, który z niego spadł. Stał nad nim do zmroku i próbował kopytem kopać grób. Piękny i wzruszający obraz odwzajemnionej miłości zwierzęcia do człowieka.




Pradziadek Józef został w czasie wojny schwytany i skazany na zsyłkę. Nie znam miejsca przeznaczenia, ale gnano go i jego kolegów jak zwierzęta. Bez odpoczynku, o głodowych racjach żywnościowych, w upale i bez odpowiedniej ilości wody. Gdy z auta upadł burak cukrowy i został zmiażdżony przez koło, więźniowie dzielili się nim jak opłatkiem. Smakował – tak brzmiała relacja babci – jak najwspanialszy obiad. W drodze do miejsca zbiórki, skąd miał ich zabrać pociąg, rzadko spali pod dachem. Jakimkolwiek dachem.


Przy jednej z nielicznych okazji spania w stodole, pradziadek nie mógł z głodu zasnąć. Gorąco modlił się (był bardzo wierzącym człowiekiem) na różańcu. Z bolesnej drzemki obudził go zapach jabłek. Przez chwilę myślał, że to zmęczenie
i głód sprawiają, że czuje zapach upragnionego jedzenia. Coś sprawiło, że zaczął przeszukiwać siano. Pod jego warstwą były schowane jabłka. Józef obudził kolegów i jak mogli, tak rozdzielili między siebie znaleziony skarb.

W drodze na zesłanie skazani cierpieli pragnienie. W moim rodzinnym domu był mały (150 ml) metalowy, poobijany kubek. Należał on do wyposażenia pradziadka i stanowił cenną pamiątkę. W czasie marszu Józef wybiegł z szeregu
i napełnił kubek z mijanej studni. Podał go rannemu koledze, a sam nie zdążył się napić, gdyż został poturbowany przez strażnika. Na plecach odbił się cały but, który od spodu okuty był wystającymi gwoździami. W tamtych warunkach rany nie chciały się goić. Po morderczej wędrówce, więźniów zapakowano do wagonów i rozpoczęła się podróż, dla większości tylko w jedną stronę.




Po przebyciu części drogi pociąg zatrzymał się. Pradziadek cudem wyskoczył z wagonu wprost do studzienki obok toru. Długo z niej nie wychodził. Po odjeździe pociągu opuścił kryjówkę. Na najbliższym polu zdjął łachmany ze stracha na wróble, przebrał się w nie,
a własny mundur wyrzucił. Całe tygodnie, zazwyczaj nocami, wędrował pieszo w kierunku domu. Jadł tylko to, co znalazł na polu, nadgniłe ziemniaki, buraki, owoce leśne, czasem jakiś zapomniany owoc z sadu. Unikał ludzi, omijał wioski, bał się ponownego złapania.


W czasie wędrówki stracił resztki zdrowia (wcześniej był ranny odłamkiem w głowę). Jego stan był tak tragiczny, a wygląd tak opłakany, iż własna rodzina nie rozpoznała go, gdy stanął na progu domu.
Po powrocie ukrywał się, ciężko chorował i nigdy nie wrócił do zdrowia. Umarł kilka lat po wojnie w rodzinnym domu,
w otoczeniu bliskich.

Odwiedzam czasem jego skromny grób, by odmówić cichą modlitwę. Bez Apelu Poległych, hymnu, salwy honorowej. Skromny przodek: rolnik, ojciec trzech córek, kochany mąż. A dla mnie i tych, co pamiętają Jego historię: bohater
i patriota.

W dzisiejszych realiach nadużywamy słów patriotyzm, narodowość. Zbyt wiele gestów i patosu. A na cmentarzach spoczywają w powojennych, skromnych mogiłach, prości, cisi bohaterowie. Być może niejednokrotnie nie rozumieli pojęcia patriotyzmu, umieli kochać jedynie swój dom, swoich bliskich i w imię tej miłości oddali wszystko, co mieli, z życiem włącznie.



Pamiętam o Tobie pradziadku. Cześć Twojej pamięci.

Monika


Copyright: D&W Salamon. Cieszyna 2016