Górne Łużyce
Wędrując po Dolnym Śląsku przekroczyliśmy rzekę Kwisę i tak trafiliśmy do Górnych Łużyc. Chciałoby się zapytać: Czyli dokąd?
Łużyce to kraina historyczno-geograficzna leżąca między Kwisą na wschodzie i Łabą na zachodzie, której powierzchni stanowi ok. 2/3 powierzchni województwa podkarpackiego.
Zamieszkujący ją Serbołużyczanie byli odrębnym narodem, ale byli zbyt słabi, by utrzymać niezależność państwową, stąd tereny te przechodziły wielokrotnie z rąk do rąk.
Dziś Łużyce w większości należą do Niemiec. Po polskiej stronie pozostał jedynie fragment Łużyc Górnych leżący na styku trzech granic z miastami Zgorzelec i Lubań
oraz takiż Łużyc Dolnych z głównym miastem Żary.
Wyprawę rowerową rozpoczęliśmy z miejscowości o wdzięcznej nazwie Przylasek – ot skrzyżowanie dróg i kilka domów, ale z pięknym widokiem na Góry Izerskie.
Przejazd przez Wielki Las Lubański, w którym można spotkać wielkie ciężarówki wywożące bazaltowy tłuczeń z umieszczonego na szczycie Bukowej Góry kamieniołomu,
odpoczynek w parku na Kamiennej Górze i oto jesteśmy w Lubaniu.
Górująca nad miastem - pochodząca z 1318 roku - Wieża Bracka była najbardziej okazałym elementem lubańskich fortyfikacji. Pełniła także funkcje obserwacyjne i penitencjarne,
była dzwonnicą, a przede wszystkim dumą mieszkańców miasta. Dziś mieści się tu oddział muzeum.
Przecinamy centrum miasta, przekraczamy rzekę Kwisę i jedziemy jej prawym brzegiem na północ. Przemierzamy Unigoszcz, Radogoszcz, wreszcie Nawojów Śląski.
Stare poniemieckie budynki, zamieszkałe lub w ruinie, Grodzisko Nawojów, zniszczony folwark i piękna aleja prowadząca nas na lewy brzeg Kwisy, a przede wszystkim cisza,
która towarzyszy naszej jeździe.
Henryków Lubański to wioska z długą historią, ale to nie ona ściąga tu turystów takich, jak my. Henryków bowiem cisem stoi. Najstarsze w Polsce, liczące sobie ok. 1250 lat drzewo znajduje się
w zachodniej części wsi, ale Henryków chce uchodzić za stolicę cisa. Przy barokowym kościele pw. św. Mikołaja zasadzono cisy poświęcone znanym Polakom, w parku ustawiono
tablice informujące laików o cisie, przy miejscowych domach cisy itd.
Cis-staruszek wymaga już stałej opieki. Postawiono więc budowlane rusztowania, z których zraszana jest korona drzewa, osłaniany jest w dni upalne stosownymi plandekami,
a wszystko to na tle stuletniej, rozpadającej się stodoły. Reasumując, chcąc zachować drzewo dla następnych pokoleń odebrano jego piękno współczesnym.
Z pagórków wznoszących się nad miejscowością rozpościerają się piękne widoki w kierunku południowym – tam więc kierujemy nasze rumaki. Pisarzowice z pięknym zespołem
pałacowo-parkowym, potem Siekierczyn, gdzie po raz pierwszy zetknęliśmy się z inicjatywą pod hasłem „Książka na wynos” i zjedliśmy rozkoszne truskawki,
a następnie długa prosta w kierunku Włosienia, obsadzona aleją złożoną z 1090 – niewiadomo czemu – ponumerowanych drzew.
Okazały pałac we Włosieniu wybudowano na początku XVIII wieku. Doszczętnie ograbiony po przejściu frontu, służył do lat siedemdziesiątych jako budynek szkoły rolniczej i biurowiec
tutejszego PGR. W 1976 roku postanowiono przeprowadzić jego renowację z przeznaczeniem na ekskluzywny hotel dla klasy robotniczej. Po trzech latach remontu i skompletowaniu
obsługi, hotel-pałac oddano do użytku. Pierwsi goście bawili się hucznie – wybuchł pożar, który strawił wnętrza, zgromadzone wyposażenie i drewniane stropy. Pozostała malownicza ruina,
która trochę zachwyca, a trochę straszy. Jej właścicielem od 20 lat jest prywatny inwestor, który stawia sobie za cel [patrząc na dotychczasowe efekty: bardzo odległy]
przywrócenie budowli świetności. Na terenie czworaków mieszka starsza para, która czyści rozbiórkową cegłę i opowiada historię sławetnego pożaru – w ten sposób inwestor
może twierdzić że prace trwają.
A później wzdłuż potoku Włosienicy dojeżdżamy do Platerówki – wioski zasiedlonej po wojnie przez żołnierki 1 Samodzielnego Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater i pizzerii,
najlepszej ponoć na tym terenie, o co chyba nietrudno, bo najbliższa jest pewnie kilkanaście kilometrów stąd.
W Górnych Łużycach większość mieszkańców uwierzyła już, że są u siebie, choć niemało i takich obejść, gdzie wykoszono trawnik jedynie na tyle, by rozłożyć biesiadny stolik.
Pracy tutejsi szukają u sąsiadów, zaś budowlańcy dyktują tu niemieckie stawki, stąd może tak trudno o remont :)
W. Salamon