Trylogia żydowska – część II
Nasi sąsiedzi


Granice dobra i zła nie biegną granicami narodów, ale ludzi.

Pierwsi Żydzi pojawili się na naszym terenie w XVII wieku, a już po 100 latach stanowili większość mieszkańców Frysztaka. Późniejszy czas, to ciągły wzrost ich liczebności i znaczenia, a w okresie międzywojennym stanowili ok. 3/4 wszystkich mieszkańców miasteczka. Rozsiani byli również po okolicznych wioskach, gdzie głównie trudnili się handlem i drobnym rzemiosłem.

W Cieszynie mieszkało 4 rodziny żydowskie, z czego dwie zajmowało się handlem, który jednak nie dawał dochodów wystarczających na utrzymanie – wszak wieś była biedna. Żyd Bodner miał sklep koło skrzyżowania z drogą wojewódzką, miał również gospodarstwo, hodował dwie krowy i z racji dobrego położenia prosperował nieźle. Jeszcze w latach sześćdziesiątych sklep funkcjonował w niezmienionej formie, oczywiście z nowym właścicielem.


Chapek miał sklep i karczmę na granicy Cieszyny i Stępiny – do karczmy zaglądało każde przejeżdżające z Frysztaka wesele i urządzało popijawę. Ale wesel było mało, więc właściciel zajmował się jeszcze reperacją butów, miał małe gospodarstwo, a w nim krowę karmicielkę. Jego sklep spalili Niemcy, gdy przystąpili do budowy tunelu. Dłużej przetrwał trzeci sklep, należący do Jana Gruszczyńskiego, położony 500 m na wschód od tunelu. W nim robili zakupy pracownicy pobliskiego kamieniołomu, a szczególnie dobrze prosperował w okresie budowy tunelu, bo pokątnie sprzedawał alkohol pracownikom. Później Niemcy ogrodzili teren i wyrzucili właściciela.


W sklepie kupowano najpotrzebniejsze towary – sól, pieprz, cukier i naftę, zaś sprzedać można było jajka. Codziennie frysztacki piekarz przywoził również chleb i bułki, ale kupić mogli je jedynie nauczyciele oraz robotnicy kamieniołomu. Oczywiście właścicielami piekarni i kamieniołomu również byli Żydzi. Po większe zakupy wędrowano do Frysztaka, tam kwitł handel płodami rolnymi. Choć wędrowanie nie było konieczne. Żydzi jeździli po wioskach skupując świnie, bydło, zboże, drób, kontraktując owoce – osobisty odbiór, to niższe ceny, ale nie każdy chciał jechać na targ.
Oczywiście, prowadzący sklepy byli mili, uprzejmi, skłonni do udzielania kredytu ["borgowali" – dziś powiedzielibyśmy że "dawali na zeszyt"], co nie zawsze wychodziło na dobre klientom, szczególnie tym, którzy lubili zaglądać do kieliszka. Dziś powiedzielibyśmy łagodnie, że wpadali w spiralę zadłużenia, często rujnując życie swoje i rodziny.

Można więc zrozumieć, że hasła o Żydach-pijawkach padały na podatny grunt, a w połączeniu z pogłoskami, że Żydzi potrzebują krwi chrześcijańskich dzieci na świąteczną macę, atmosfera na wsi nie była Żydom przychylna.


Nad bezpieczeństwem mieszkańców czuwał posterunek we Frysztaku. Czterech ubranych na granatowo policjantów wraz komendantem Proszakiem rozwiązywało przedwojenne, codzienne problemy mieszkańców. Po wkroczeniu Niemców kontynuowali swą służbę, ale ich bezpośrednim przełożonym został żandarm z Jasła Josef Dominikus. Prawdopodobnie znał język polski, ale porozumiewał się tylko za pośrednictwem tłumacza. Na stałe pracował w Jaśle i miał pod "opieką" jeszcze inne posterunki, a w sytuacjach wymagających wsparcia korzystał z pomocy jasielskich żandarmów i wypoczywających rotacyjnie w Wiśniowej żołnierzy SS.


Wg świadectw, osobiście zastrzelił na terenie Frysztaka co najmniej 21 osób, ale zapewne było ich więcej. Rozstrzeliwał również w innych miejscowościach podlegających pod żandarmerię Jasło. Ponoć czasem zachowywał się ludzko, okazując zrozumienie dla okupowanych, ale nie dotyczyło to Żydów. Policjanci byli różni. Jeden z nich rozstrzelał złapanych Żydów pod nieobecność Dominikusa, inny znęcał się nad ludnością – tego zastrzelili partyzanci, jeszcze inny brał łapówki. Wszyscy uciekli przed zbliżającym się frontem i ponoć niektórzy byli sądzeni po wojnie za kolaborację.

W 1942 roku nadszedł czas rozwiązania kwestii żydowskiej na naszym terenie. We Frysztaku utworzono getto, w którym zgromadzono ok. 1600 osób, z czego mieszkańcy miasteczka stanowili ok. połowę. Tam również znaleźli się żydowscy mieszkańcy okolicznych wiosek. 3 lipca na frysztackiej targowicy Żydzi mieli ustawić się rodzinami, każda z rodzin
w rzędzie, zabrać walizkę z dobrami i czekać na decyzję. Niemieccy żandarmi z Jasła wraz z oddziałem Ukraińców szkolących się w Moderówce załadowali na ciężarówki ok. 850 Żydów, przede wszystkim starców, kobiety i dzieci, powieźli nad wykopane w Warzycach przez polskich junaków doły i tam zamordowali.



Nie sposób oddać dramatu, który się rozegrał na frysztackim rynku i w warzyckim lesie. Może jedynie film Katyń przybliża nieco tę atmosferę, gdy jednego dnia umiera tylu niewinnych. Młodych Żydów wysekcjonowanych na placu wykorzystywano przez jakiś czas do pracy, a następnie wywieziono do obozu w Płaszowie, kolejnych 250 Żydów jeszcze w lipcu rozstrzelano w lesie w Krajowicach koło Jasła, zaś pozostałych w sierpniu wywieziono do getta w Jaśle.
Pozostali ci, którzy uciekli z miasteczka.


Niektórzy ukrywali się w okolicznych lasach, korzystali z pomocy sąsiadów i znajomych. Przez kolejny rok Dominikus wraz z frysztacką policją wyłapywał – najczęściej po donosach – i rozstrzeliwał złapanych. Nie nam osądzać postępowanie naszych przodków w tych trudnych czasach, ale były przypadki, że dopóki były pieniądze, była pomoc, gdy się skończyły, ukrywający sam zgłaszał, że właśnie przyszli do niego jacyś Żydzi.
Byli tacy, którzy szukali pomocy dalej. Niedawno głośno było o rodzinie z Zawadki, którzy za uratowanie rodziny
z Frysztaka zostali uhonorowani medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata".

Po wojnie do Cieszyny wrócił tylko syn Bodnera. Był 1946 rok. Nie opowiadał o swych losach, może dlatego, by nie narażać kogoś, pożegnał się tylko ze znajomymi i wyjechał. Żydowski Frysztak zmienił się w czysto Polski. Ktoś zasiedlił domy, ktoś przejął pozostałe dobra, ktoś zatrzymał oddane na przechowanie kosztowności. Ale wówczas Polska była już inna.

Dziś, słuchając opowieści starych ludzi pamiętających tamte czasy, niewiele słyszymy współczucia. Ot, wydarzyło się. Ale patrząc na frysztackie kamieniczki musimy mieć świadomość, że to dzieło tych, którzy w brutalny sposób zostali zamordowani, którzy kiedyś żyli wśród nas.

Czy tak być musiało? Czy można było zrobić więcej? Czy w dzisiejszych czasach, czasach migracji i zagrożeń pamiętamy, że to ludzie ludziom zgotowali ten los? I że historia lubi się powtarzać?

Drogi czytelniku. Stań zatem na frysztackim rynku, weź w rękę wspaniałą książkę p. Agaty Zachuty przedstawiającą Frysztak w starej fotografii i spróbuj cofnąć się do czasów, o których piszemy.
To nasza historia.


Trylogia żydowska – część III


Copyright: D&W Salamon. Cieszyna 2016